poniedziałek, 29 września 2025

Zabrał zebrę i żebrze z żubrem.

 

    Zaczynam podejrzewać, że elegancja, to nie coś, co się zakłada, doczepia, czy wmalowuje w ciało. To coś, co ma się głęboko w sobie. Piękna Dama Z Zaścianka udowadnia to każdego dnia i w jej nieco zmęczonych ruchach tę elegancję po prostu widać, gdy przy młódkach szlag elegancję trafia na miejscu. Wróżba Na Dzień Dobry, jak zwykle dorównuje dojrzałej pani w elegancji, choć ma wciąż naście lat. Dziś zdążyła na swój autobus, odbierając mi możliwość grzania się w cieple jej dumy. Gdzieś z przodu siada za to dziewczyna na pograniczu chorobliwej chudości, w bielach i czerniach, jak szachownica. Na głowie ma kapelusz, niżej minispódniczkę, która od nóg wymaga ekwilibrystyki, by nie odsłonić zbyt wiele.


    Pyzata dziewczynka wcina łyżeczką podsunięty przez mamę serek waniliowy, śmiejąc się i dokazując jak tylko małe dziewczynki potrafią. Śpiewa coś bezgłośnie i zaczepia mamę, a szczęście z niej wycieka każdą szparką. Siadam, a za oknem brykające kopciuszki ćwiczą się w locie stojącym i sprawdzają, czy podziwiam. Podziwiam.

niedziela, 28 września 2025

Bardzo barokowy bar.

 

    Ostatnio nachodzą mnie dziwne myśli. Na przykład zauważam atak czerni w przestrzeni życiowej. Ludzie ubrani na czarno, z czarnymi gadżetami, elewacje, jak nie czarne to szare, meble i wystrój wnętrz z dominującą, rzucającą się w oczy czernią. Jest jej mnóstwo i nie zawsze zasadnie. To nie asfalt. Zmęczony jestem i odwracam głowę, jak tylko się da, szukając innych kolorów.


    A podczas prasówek w przeciągu dwóch, czy trzech ostatnich dni, zwróciłem uwagę na twarze polityków i innych „gwiazd jednodniowych”. Twarze zacięte, niedobre, wyrażające uczucia dalekie od przyjaznych. I też występują tłumnie, aż trudno zobaczyć kogoś, kto dla naszego dobra potrafiłby się uśmiechnąć, no, chyba, że z przekąsem, albo złośliwostką świeżo umieloną w partyjnych Pi-Arach (3,14 ara? Nieco ponad trzysta m2 na legalny domek wolnostojący za mało).

Wielki mistrz.

 

    Dom, choć duży, był stary, czyli niewygodny, trudny do adaptacji zapewniającej współczesny komfort. Koszt remontu dalece przewyższał koszty wyburzenia i wybudowania na obrysie fundamentu nowego obiektu. Nic dziwnego, że inwestor zdecydował o rozbiórce. Niski, może nawet przysadzisty, dom tkwił na kamiennej podstawie głęboko wciśniętej w ziemię i jedynie zdewastowana przez wieki wieża wznosiła się powyżej pierwszej i jedynej kondygnacji. Jutro miał przyjechać ciężki sprzęt i rozpocząć wyburzenia. Zdolny operator niechybnie położy ściany i kwestią godzin będzie ich załadunek na wywrotki. Zostaną elementy podziemne, zbudowane z solidnego kamienia, ale i one nie oprą się potężnym łyżkom koparki. Dzień, może dwa wytężonej pracy i historia przestanie istnieć. Wiedziony sentymentem, jakiego u siebie nie podejrzewałem poszedłem wieczorem obejrzeć budynek po raz ostatni. Dziwny – mówili miejscowi, straszny – dodawały kobiety z wiejskiego sklepiku, a dzieciaki nazywały rzecz jeszcze dosadniej rudera, nawiedzana przez złe licha. Kto nie musiał, omijał z daleka, co bardziej strachliwi żegnali się przechodząc. A mnie ciągnęło. Poddałem się instynktowi i poszedłem. Niebo gęstniało, granatowiąc okolicę, a cieniom przydając wyciągniętej niemożebnie gęby. Wiatr gwizdał w koronach starych lip i wiązów, ocierając się o wiejskie burki i stojące przy płocie kumy gaworzące o swoich mężach trwoniących zdrowie i gotówkę w karczmie starego Żyda.



    Dotknąłem ręką ściany. Zimna, porowata, pamiętająca lepsze czasy, lecz wciąż spełniająca zadanie – dzieliła świat na zewnętrze i to co ukryte przed wzrokiem przechodniów. Krok za krokiem szedłem w kierunku drzwi, czy też raczej kamiennego portyku, wewnątrz którego skrzydło drzwiowe z czarnego dębu dawno ukradł jakiś wiejski cwaniaczek, pozostawiając chałupę otwartą na ciekawość małolatów. Chyba zła sława ją ocaliła. Cienie zaglądały do wnętrza chętniej od ludzi. Na co mi to? Mogłem pójść do karczmy na coś swojskiego i przy kuflu piwa doczekać pory, gdy sen zaprosi mnie na randkę.



    Wszedłem. Ciemność wilgotna, nieco zgrzybiała, nieprzyjemna. Pod nogami, co pamiętałem, nie powinno być żadnych przeszkód. Praktyczny lud wiejski zdołał wynieść wszystko, co nie było trwale związane z kamieniem budowlanym. Bez mebli, ozdób, czy odrobiny ognia dom był tylko niestarannie zamkniętą konstrukcją wykorzystywaną przez nieskończenie cierpliwe pająki. Hałas kroków podnosił się z posadzki i tłukł o ściany mocniej, niż sądziłem. Zupełnie, jakbym miał podkute żelazem buty. Minąłem sień, stosunkowo dużą, najwyraźniej dawni gospodarze przyjmowali sporo gości. Bogaty rycerz, bo raczej nie cywil, musiał stać się fundatorem tego obiektu. Walory defensywne dostrzec mógł jedynie fachowiec – wąskie, dość wysoko położone okna, grube kamienne ściany, maluteńki wirydarz z głęboką studnią i kilka pomieszczeń świadczących o tym, że dało się w nich trzymać tak konie, jak i zapasy na wypadek oblężenia. Wszechobecny kamień, minimalistycznie wykorzystane drewno i nawet dach z czarnych łupków gotów powstrzymać płonącą żagiew, czy strzałę…



    I pomyśleć, że jutro warownia przestanie istnieć. Kroki wiodły mnie ku dziedzińcowi, gdzie gasnące za widnokręgiem słońce rozpalało niebo kolorami od wiśniowych do ciemnofioletowych smug snujących się na podbrzuszach leniwie toczących się chmur. W pół zasypana studnia nie parowała chłodem lodowatej wody, za to wszędobylskie bluszcze wspinały się na mury i ciężko rozsiadały po dachach. Przystanąłem. Obecność studni, choć nieczynnej nadawała temu miejscu odrobinę mniej upiornego wrażenia, świadcząc, że mieszkali tu ludzie. Przezorni, twardzi, niepewni jutra, ale gotowi o nie walczyć. I co z tego ? Przegrali, tak jak jutro ta posiadłość przegra z potrzebami lokalowymi miejscowego kacyka. Stać go było, żeby uzyskać dokumenty pozwalające na rozbiórkę, choć obiekt status zabytku osiągnął już wieki temu. Pieniądz jednak potrafi pokonać nie takie przeszkody. W zadumie oparłem dłoń na cembrowinie i obchodziłem studnię, obecnie pozbawioną dachu i kabestanu. Zatoczyłem niemal pełne koło, kiedy pod dłonią poczułem miękkie ciepło. Zaskoczony zacisnąłem rękę i chwyciłem inną, delikatną, drobną dłoń. Usłyszałem cichutki śmiech, niewątpliwie kobiecy. Wytężałem wzrok, gdyż zmierzch zawładnął dziedzińcem, a nie miałem nawet zapałki, że o latarce nie wspomnę.



    - Chodź ze mną – wyszeptała kobieta wprost w moje ucho – zaprowadzę cię do światła nieboraku.



    Poczułem, jak ciągnie mnie w stronę domu. Zdumienie stawiało opór krótko, a ciekawość zaprzęgła nogi do pracy. Poszedłem za nią, o nic nie pytając, co zdawało się ją cieszyć, jednak skąd we mnie to przekonanie, tego nie umiałem już wyjaśnić. Weszliśmy między mury, co poznałem po zimnym ucisku na skroń. I po krokach tętniących znów echami żelaznych kroków. Jej kroków nie było słychać. Przeszliśmy jedno, drugie pomieszczenie w kompletnych ciemnościach. Jak ślepiec wyciągałem dłoń, szukając przeszkód, ale prowadziła pewnie i ani razu się nie potknąłem. Wreszcie zamigotało światło. Liche, chybotliwe, ale jednak. W tym drżącym blasku zobaczyłem suknię do ziemi spiętą szerokim pasem i chustę na głowie.



    - Idź – pchnęła mnie lekko – On czeka.



    Zanim odpowiedziałem zniknęła i niemal przysiągłbym, że zniknęła nie ruszając się z miejsca. Przede mną w wielkim kamiennym kominku jarzyły się płonące polana, cichutko trzaskające pod ciężarem ognia. Twarzą do ognia stał tam ktoś pogrzebaczem zachęcając drewno do większego wysiłku. Wysoki, barczysty. Emanował wielką siłą. Strój ciemniejszy od tego wnętrza połyskiwał tu i ówdzie metalem. Skóra i metal zdawały się oplatać tę postać, a płaszcz, czy raczej pelerynę zdobił czerwony krzyż zakonu templariuszy.



    - Więc to ma być koniec? - głos gospodarza zdawał się być bardziej szorstki od wiatru niż gorzały – Komandoria legnie w gruzach?


    - Kkkkomandoria? - wydukałem, szczękając zębami, raczej ze strachu, jak z zimna – Jak to?


    - Acha! - Znaczy burzycie, nie wiedząc co?


    -Tttak.


    - Możesz powstrzymać?


    - Ale jak? Inwestor chce tu postawić swój dom. Projekt już zatwierdzony, a sprzęt rozbiórkowy przyjedzie jutro.


    - Powstrzymaj. Zapłacę. Kup ten dom i nie targuj. Zapłacę.


    - Żeby się zgodził, trzeba byłoby bardzo przepłacić.


    - Kup. Powiedz ile i nie martw się o zapłatę. Na rano wszystko będzie gotowe. I o mnie nie wspominaj ani słowem. Kup, jakbyś dla siebie brał. A gdyby pojawiły się zakusy, daj znać, a problem rozwiążę.


    - Inwestor – jąkałem się bez końca – jak poczuje duże pieniądze, zacznie doić bez litości.


    - Nie zacznie. Umów się z nim tu na negocjacje. Jutro. A na początek powiedz mu, że zapłacisz potrójnie wszystkie koszty, ale tylko tu w wirydarzu. Jeśli przyjdzie sam szukać szczęścia, dam mu radę, jeśli z tobą wspólnie dam pieniądz. A teraz już idź, żebyś zdążył. Nie chcemy tu nieszczęścia, czy rozgłosu. Idź i kup ten dom. O reszcie porozmawiamy później.

piątek, 26 września 2025

Stateczny statecznik ustatkował się w dostatku na starym statku.

 

Do Wrzeszczy wrzeszczy Rzeszów:

- O rzesz! Ów Przemek prze przez Przemyśl, za złodziejem łodzi z Łodzi i koła z Koła. Poznał poznaniaka krakującego krakowską krę, by gościć się w Bydgoszczy.

- To ruń – zaproponował Toruń, Ino Wrocław się wybudził w Budziszynie pośród Głogów przy Krasnym Stawie.


Bardzo elegancka pani za którą ogląda się coraz mniej mężczyzn trzyma formę, sylwetkę i styl. Może dlatego, choć mieszka w jednej z okolicznych wiosek zdaje się być istotą ekskluzywną i nieco wyalienowaną. Gdzieś obok, stoją młode kobiety wciąż doskonale pamiętające czas, kiedy były najpiękniejsze w klasie. Trudno ładnie się zestarzeć, ale kiedy już się uda, efekt jest niezwykły i wywiera wrażenie, zwracając chwilowo minioną świetność.


Niebo krwawiło od wschodu, a tramwaj więcej stał, jak jechał, co pozwoliło wybieganym paniom podoganiać utracony czas, zmitrężony gdzie indziej. Na katedralnych wieżach mrugają czerwienią światełka mówiące pilotom – jeśli nas widzisz, to znak, że jesteś za nisko, więc pomódl się.


Kloszard, widząc, że ktoś mu się przygląda, prostuje środkowy palec dłoni zajętej dźwiganiem dobytku, którego podstawową część nosi jednak na plecach.

czwartek, 25 września 2025

Obornik w borze to nie zboże Boże.

 

Niebo podzielone równiutką kreską. Po jednej stronie czyściutkie, dopuszczające ideę barw, po drugiej chmury zagonione, stłoczone jak mustangi na zbyt ciasnym wybiegu. Trudno mi uwierzyć, że to naturalne zjawisko, bo natura nie znosi wszelkich matematycznych bzdur i woli dowolną krzywą, niż ideał prostej.


W autobusie ostatnie letnie sukienki i dżinsowe szorty, ale pod nimi już obowiązkowo grubsze rajstopy w niezawodnej czerni. Drzewa zbrązowiały od schnących liści, które lada dzień wiatr będzie tarmosił, włóczył po chodnikach i urządzał karuzele wirujące bez odpoczynku. Świątynne wieże czochrają niebo zatkniętymi wysoko krzyżami, a klasztorny mur okrył się kolejnymi „dziełami” bez polotu, klasy i wartości – ot, kolejny złośliwy gówniarz nie wiedział, co z farbą zrobić, więc ją wypryskał bezmyślnie.


Kolarz z popielatą, dziko rosnącą brodą i poprzestrzeliwanym uśmiechem mknął pchany zimnym, zapewne północnym wiatrem. Patrzę na sikorkę huśtającą się wysoko na drucie rozwieszonym między budynkami, a obok mnie ląduje gołąb i tak sobie wędrujemy przez chwilę, zerkające jeden na drugiego, aż gołąb się zniechęca. Może idę zbyt szybko na jego króciutkie nóżki?


    Nad Rzeką, od strony wysp wymościły sobie gniazdo nawłocie i całkiem zgrabnie udają kwitnące kosaćce. Przechodzę obok biurowca i podziwiam dzieło alpinistów, którzy wisząc na linach myli okna od jakichś dwóch tygodni. Budynek duży, okien całe mnóstwo, więc nie dziwota, że trwało. Za to teraz? Zacieki i maziaje sprawiają, że cały budynek wygląda po prostu źle, choć jak na Miasto, to on nowiutki, jak świeżo urodzony.

środa, 24 września 2025

Bliskie spotkanie entego stopnia.

 

    Po mojej podłodze chodzi niewidzialny użytkownik. Podłoga lekko poskrzypuje, czyli namacalną masę wyczuwa. Kiedy ja idę, skrzypi intensywniej – wiadomo przeschnięte przez lata drewno. Czyli gość lekki. Może gościówa? Udaję, że nie widzę i udawanie wychodzi mi doskonale, bo udawanie jest tylko udawaniem. Choćbym się zawściekł, to i tak nie zobaczę. Może ma na sobie Nakeddres? Tak toto wdzianko nazywają w mediach. Że niby niewidzialne. I chyba faktycznie, bo przecież media nie kłamią. Rzetelnie przekazują informacje i patrzą na ręce krętaczom. To coś w moim przedpokoju krętaczem raczej nie jest, bo i rąk nie widać. Ale dres (ten naked) jest doskonałej jakości. Nawet cienia nie rzuca. Gołe coś ubrane w niewidzialność? Trudne sprawy. Przydałby się jakiś Colombo, Kojak, czy Holmes. Bez nich będzie ciężko. Może Pytia coś poradzi, ale nie wiem, czy żyje, a jechać daremnie pół świata, to rozpusta na którą zgodzić się nie chcę. Ja sam. Odkrycie cieszy najbardziej, kiedy bez wsparcia i osobiście.


    Chodzi Gołe po przedpokoju i nie widać go wcale? Ubrane w Naked, znaczy gołe Gołe, żeby idea nie prysła jak mydlana bańka. Siedzę i nasłuchuję. Wiesz, że wzrok odpowiada za osiemdziesiąt procent odbieranych bodźców, a reszta zmysłów musi się podzielić dwudziestoma? Słuch chyba sterroryzował resztę i zgarnął spory kawałek tortu. Łazi Gołe i za nic ma, że słyszę. Można wysłyszeć gołą dupę Gołego? Bo gołe stopy, to na pewno. Są lekko wilgotne, ciut zmarznięte i klapią po posadzce. Aż dziw, że Gołe nie klnie. Ja bym klął na zimnym. Może omija kuchenne kafle i łazi tylko po panelach? Zamknąłbym okno z litości, ale boję się, że wtedy będzie chodzić ciszej i nie zorientuję się, że jesteśmy na kolizyjnym kursie. Nadepnę takiego i od razu incydent homofobialny. Globalny. Niesprowokowany, jak atak orek na turystów taplających się w południowych kurortach.


    Gołe chyba się wystraszyło, bo umilkło. Będzie kiepsko, bo mi się chce do łazienki, a przedpokój po drodze. Jak toto stoi w przejściu, wdepnę, jak w krowi placek, bo słuch zaniechał poszukiwań milczącego Gołego. Na węch mam go wziąć? A jeśli śmierdzi? Zamiast się skroplić, to się porzygam. Może zrezygnować? Ile wytrzymam? Dwie kawy mam w sobie, coś zimnego i dawno już nie odwiedzałem porcelanki wypatrującej przechwytu. Trudno, idę. Gołe ma pecha. Jeśli się nie objawi, to jego sprawa. Było się ubierać mniej elegancko!


    Pierwsze kroki stawiam niepewnie, ale zwężenie futrynowe determinuje kierunek. Nie da się wybierać, gdy zajmuję większość światła drzwi. Jak chude musi być Gołe, żebym przeszedł bezkolizyjnie? I do której flanki mam się przytulać? Zacisnąłem zęby. Zderzenie zawsze boli obie strony i nieważne, kto powie „przepraszam”, bo każdego boli. Liczę, że Gołe nie zatrzymało się w drzwiach, bo to idiotyczne. Są lepsze miejsca do stania. Najlepiej wiedzą to nauczycielki rozstawiające dzieciaki po kątach. Tam łatwiej przetrwać bez narażania się na kolizję. Dbają o szczawików wytrawnie wykształcone magisterki.


    Nabieram zuchwałości. Gołe powinno wiedzieć, że jest w gościach i nie blokować gospodarzowi szlaków podróżnych. Korytarz jest rzeczą świętą, poza korytarzem obiekty zdarzają się rzadziej i każde wykroczenie należy zgłaszać do kontroli lotów, czy pływów. Łazienka na horyzoncie zerka na mnie badawczo. Gołe ukrywa się doskonale. Przechodzę pomimo. Może go tam nie ma? Ale co skrzypiałoby po panelach? Może tunelowałem? Zjawisko znane fizyce, szczególnie tej zaawansowanej i w skali baaaardzo mikro. Nano. Przeszedłem Gołemu przez wątpia, jeśli je ma. Nie ma co – strój sobie wybrał idealnie. Niepokoi mnie myśl, że skoro ja przelazłem przez niego, to on przeze mnie także. Zajrzał mi w sumienie, w treść żołądka? Niedobrze. Jeszcze mnie wyda, że zeżarłem ostatni kawałek ciasta, co z niedzieli został i wodził na pokuszenie. Na ciasto też przydałby się taki nagi klosz, żeby je ukryć przed łapczywością innych. Byłby cały dla mnie. Zagadać Gołego? Może mi udrze kawałek szaty i będę miął na przyszłość?


    - Hej Ty! Gołe! Podzielisz się szmatą? Nie martw się, gołym tyłkiem świecić nie musisz, może być rękaw! Jeden wystarczy. Hę?

Komponowanie na kompoście kompotu z kompletem, kompetentnych kumpli.

 

    Nie sądziłem, że dziewczyna w wieku wczesnolicealnym może mieć taką świadomość ciała. Kobiecego, że trudno bardziej. Strój dyskretnie podkreślał kształty, starając się ich nie zdominować, więc nie był ani wyzywający, ani drapieżny. Pozwalał ciału grać pierwsze skrzypce. Dziewczyna szła wyprostowana, ale nie sztywna. Jej biodra płynęły miękko kołysząc się w nieoczekiwanych zwrotach. Istna Lolita zwodniczo niewinna. Aż widnokrąg się zarumienił, nim mosiężną żółcią wyzłocił wschód słońca


    Kosy, jak senne mary, cicho stoją na warcie ozdabiając milczeniem krawężniki osiedlowych alejek. Prostokąty świateł świadczą, że nie wszystkim dane jest zaznać snu, a nieliczne sylwetki w mroku przemieszczają się wiedzione przyzwyczajeniem. Córka piekarza o ramieniu poparzonym w młodości zrezygnowała z pracy, bo przeszkadzały w studiowaniu prawa, więc dziś chlebem dzieli pani, która o studiach dawno zapomniała. Wróble jeszcze nie zdążyły jej oplotkować i z rezerwą trzymają się na dystans, nie wiedząc, kto to taki.

wtorek, 23 września 2025

Liczby, to nie zabawka.

 

    Z oficjalnych danych od SI wynika, że podczas wojny za wschodnią granicą zginęło między 43.000, a 65.000 Ukraińców, wliczając zarówno żołnierzy, jak cywilów. To mniej, niż w Gazie, gdzie Izrael przy wsparciu Usaków pozwala sobie na wszystko, co na forum międzynarodowym wypomina hitlerowcom. Dramat nie liczby. Przy trzech latach walki NA Ukrainie, daje to ok. 15-20 tys zabitych rocznie po jednej stronie frontu. Internet nie żyje niczym więcej, jak relacjonowaniem przebiegu walk.



    Tymczasem w Polsce rocznie na raka umiera 100.000 ludzi, a na choroby układu krążenia 180.000.



    My i NASZ(?) Rząd przejmujemy się losem Kozaków, zamiast martwić się o swojaków.

Tendencyjnie.

 

W kraju X żyje dziesięć milionów dojrzałych „pisiorków” białej karnacji i zaledwie jeden ciemnoskóry (wątek histeryczny, czyli dzieci i kobiety, pomijam, żeby nie eskalować problemu i emocji). Gdyby zdarzył się terrorystyczny incydent, w wyniku którego populacja zostałaby uszczuplona o czterech białych i jednego czarnego, wieści w świat można puścić na kilka sposobów.


W masakrze przypadkowo zginął jeden Czarny i aż czterech Białych!


Pośród ofiar aż dwadzieścia procent to Czarni.


W bestialskim ataku zginęło sto procent Czarnych (cała populacja Czarnych została unicestwiona). A czterech Białych nieszczęśników? Jak mawiają w filmach: znaleźli się w złym miejscu i czasie.


    Niby to sama statystka…

Chłostanie chłystka.

 


Wyszedłem co najmniej chwilę zbyt wcześnie, żeby nacieszyć się mrokiem i ciszą. Nieco wilgotne obie, chłodniejsze niż pościel wygrzana nocną maligną. Wynurzyłem się w ruch i tyralierę świateł podążających stamtąd tam, albo nawet odwrotnie. Ani Księżycowej Dziewczyny, ani Wróżby Na Dobry Dzień. Pewnie plan lekcji pozwala im spać dłużej, albo mają go w nosie, czy tak, gdzie dziewczynki przetrzymują impertynenckie wizje.



Wróżba pojawiła się na ostatnią chwilę, by zdążyć nie na swój, lecz na mój autobus, więc może jednak dzień da się odratować. Rzadko bywa zły, ale lepiej się zabezpieczyć i dmuchać na zimne. Poza tym, elegancka dziewczyna zawsze dobrze wpływa na nastrój. Wewnątrz kobiety pachną słodkim kwieciem i jest ich znacznie więcej niż facetów. Kontrola wzrokowa o ograniczonym zasięgu wykazuje stosunek 8:3. Kasowniki monotonnie reklamują miejskie atrakcje i nadchodzące wydarzenia.



Przejeżdżam obok spalonej altany, w której od lat pomieszkiwał znajomy Kloszard. Widuję go na hali sąsiedniego osiedla, gdzie handluje się warzywami, mięsem i pieczywem. Siedzi na ławce i aktualizuje wiedzę o świecie z darmowych gazetek. Zapuścił się – wąs ma sumiasty i zarost pozwalający osiedlić się w nim całemu mikrokosmosowi żyjątek. Jednak chałupa, choćby jej namiastka, to coś nie do przecenienia. Tam miał miskę, z której korzystał regularnie – widziałem nie raz „kąpiele” pod gołym niebem.



Wsiadła mama z parką dzieciaków. Księżniczka, starsza i dumna natychmiast zaczęła się rozbierać z kurteczki, apaszki, opaski i przystąpiła do konsumpcji kanapek krojonych w trójkąt. Ładna buzia z wielkimi szkłami okularów i kręcone włoski złapane klamrą wysoko na głowie. Braciszek, malkontent siedział i rościł. Że głodny, a śniadanie później, to nie dla niego. Księżniczka podzieliła się własnym więc zamilkł i żuł ciemne pieczywo z wkładką matczyną ręką narychtowane. Tymczasem zniewieścienie wewnątrzautobusowe osiągnęło dramatyczne stężenie 12:2. Szczęściem na chodnikach proporcje były odwrotne. Kierowca otrąbił jakiegoś Warszawiaka zakłócającego płynność ruchu. Nieborak miał kłopot z nadmiarem dróg jednokierunkowych.



Dachy usiłują wyglądać na mokre, wrony drą się, jakby je ktoś obdzierał ze skóry, albo dóbr naturalnie im przynależnych, a ja wymyślam początek niczego:

- Był stary, a to zazwyczaj oznacza, że chytry. Skoro nie jest już najsilniejszy i wcale nie taki szybki, wtedy zwykle pojawia się niewinne ale. No właśnie! Znał, bo życie go nauczyło, mnóstwo brudnych sztuczek, chwytów poniżej pasa i rozwiązań często budzących odrazę, jednak wszystko to pozwalało mu przetrwać, budząc szacunek niemal zaduszony gęstą plątaniną strachu. Wśród młodziaków atak na majestat zakrawał na bardzo wyszukaną formę samobójstwa i w ogóle nie był rozważany jako opcja.