Narcyzy
rozgrywają partyjkę GO z fioletowymi krokusami i widać, że ich
przemyślna strategia w końcu pozwoli zdominować przeciwnika.
Najwyraźniej dużo ćwiczyły siłę taktycznej rozgrywki. W
gęstwinach kalin sztywnolistnych toczy się wesoła gawęda ptasia –
jak to bywa przy rodzinnym śniadaniu.
Autobus
wypełnia się nieco zaspaną urodą w każdym możliwym rozmiarze i
doświadczeniu, pod czujnym wzrokiem pana, którego gorące myśli
przepaliły włosy na czubku głowy, modelując ją na wzór
sadzonego jajka. Na rondzie wolnych (szkoda, że nie OD) „sprawców
nieznanego pochodzenia” wystrzyżone czupryny traw zerkają na
soczystą zieleń tulipanowych liści. Dziewczyna zaplątana w
złożoność czasu miała nowocześnie słuch wypełniony
słuchawkami (bo bez nich nie słychać świata, przynajmniej
wirtualnego) i wzrok „oldskulowo” skierowany na literaturę
analogową.
Okolice
dworca niezawodnie obfitują w osoby płciowo niezdecydowane,
dyskretnie z wrodzona skromnością ukrywające ewentualne walory
przyporządkowujące je do któregokolwiek zbioru. Zbłąkana
pszczoła wspina się po szybie bezskutecznie szukając wyjścia. Na
zewnątrz brunetka rozmawia z pomarańczową walizką, której chyba
zrobiło się duszno i trzeba było jej poluzować zamek
błyskawiczny, aby nie straciła przytomności.
Błękitna
karta nieba rozmleczona pastelowym różem chmur snujących się bez
celu, niczym owce zabłąkane pośród hal. Smutny pan zabija spokój
poranka wdmuchując wytrwale niedopałki i kapsle pod żywopłoty.
Wędkarz, doświadczony całym pasmem niepowodzeń życiowych siedzi
z buddyjską cierpliwością czekając na taaaaką rybę,
gdzie a=30 cm. NA klombie zamkniętym na głucho rosną bordowe
hiacynty i nie wiem, czy to z braku słońca nie spłowiały do
jasnego różu/fioletu, czy może opiły się soku z buraków i
zaraziły głębią ich barwy.
Na
skwerze, gdzie rośnie najpiękniejsza katalpa świata ustawione
zostały ławki z oparciem, jakie docenić mogłaby nawet żyrafa.
Widok z nich oprawiony w dalszym planie kościelnym murem kusi urodą.
Ale po co w Mieście grodzić dwumetrowym płotem trawnik? Jakoś nie
widziałem w Mieście wegetarian wystarczająco skocznych, by
przeskoczyć dowolną przeszkodę i uszczknąć coś niedojrzale
zielonego.