piątek, 16 maja 2025

Motyle.

 

    Kradnę chwile bez większego znaczenia dla świata i obieram je ze skórki. Nie wiem po co, ale czy to istotne, skoro sam nie czuję się znacznym? Robię, bo mogę. Bo chcę. Musi wystarczyć uzasadnienie godne dziecięcej logiki.


    Nagie chwile wstydzą się odrobinę, choć przecież sedno, jądro, miąższ zostały, a znikła wyłącznie politura. Blichtr uszyty na miarę cudzych oczekiwań. Wiedzą, że dla mnie najpiękniejsze są nagie. Bezwstydne, przygryzające opuszek palca, patrzące spod oka, jak lolitka nieświadomie kusząca, przyciągająca uwagę głodnego satyra i nieśmiałego romantyka, który dotychczas nie zorientował się, że pragnie.


    A kiedy są już moje, pozwalam im frunąć. Do nieba.

Partner parlamentarnej pary pod parasolem parkingowego.

 

    Dżdżu zachciało się dżdżownicom, więc jak na zamówienie, poranek pełen skroplonych mgieł ściekających po kaflach chodnikowych wprost w asfaltowe rzeki. W ciemnościach dzicz łypała pożółkłymi oczami zbliżając się z warkotem. Ptakom (o zgrozo) zaschło chyba w gardziołkach, bo cisza wystraszona, pustynna. Na podwórku psy walczą o pierwszeństwo drogi, ignorując swoich woźniców, usiłujących powściągnąć temperamenty. Niebo na chwilę pojaśniało, jakby słońce sprawdzało, czy warto spod pierzyny wychodzić, ale najwyraźniej doszło do wniosku, że nie, bo teraz układa puzzla z ciężkawych wciąż chmur, by podrzemać, niechby i do wieczora. Lubienie, czy nie lubienie, nie ma nic do gadania. Ciężko się dyskutuje z potrzebami dżdżownic, bo chyba niewiele rozumieją z ludzkiego słowotoku.

czwartek, 15 maja 2025

Brać brała barć.

 

    Rzednąca mżawka wpływa na zwiększenie poziomu tekstylnej czerni w środkach masowej komunikacji. A skoro o masie mowa, to i kobiety bardziej masywne wyruszyły na podbój Miasta, krokiem ciężarowca zbliżającego się do sztangi z uwieszonym na niej rekordem świata. Starsza pani drobi kroczki na opuchniętych nogach, a jej łydki przypominają mapy dorzeczy nieznanych rzek. Kolarz cicho, acz słyszalnie klnie numerek tramwaju, w jaki dobrowolnie wsiadł wraz z rowerem.


    W zdewastowanej bramie przechodniej dostrzegam wyznanie: ONLY SCHABOWY, lecz kiedy podchodzę bliżej, drugie słowo zaczyna przypominać coś japońskiego, więc tracę zainteresowanie i nie deszyfruję.

środa, 14 maja 2025

Ograbiony grabiami zgrabny grab.

 

    Kobieta z dumnie wypiętą piersią powozi różową walizą, wykonując skomplikowane manewry chodnikowe. Na przystanku nastolatki chwalą się wczorajszymi „dramami”, a ja naprzemiennie trafiam grube szale i krótkie spodenki. Kwitnące fioletowo czosnki wyglądają jak zmutowana koniczyna wyrastająca ponad nieuczesane trawniki. Gość w odblaskowej bluzie mechanicznie przepycha kurz remontowy z torowiska na jezdnię, ale czemu miałoby to służyć i jaka w tym logika, to nie wiem. Mógłby ów kurz wessać i byłoby posprzątane, a tak?


    W rozłożystych ramionach katalpy coś śpiewa piękniej niż zwykle. Nowy amant, albo odwzajemniona miłość dała siłę do pieśni. Podziwiam wielopniowe mirabele pospinane stalowymi prętami, a w parkowej alei witają mnie zwłoki dwóch młodych wron. Mijam schody wiodące ku Rzece, zbudowane tak, by woda z nich nie spływała, dzięki czemu gołębie mają ekskluzywny basen i poidło. Wystarczyło, żebym przystanął z dowolnego powodu, by nad głową przeleciał niepostrzeżenie ptak i upuścił zdobycz pod moje nogi. Malutkie, nieopierzone pisklę, martwe jak wcześniejsze wrony. Emerytowanego Dżokeja spotykam most dalej, niż w zeszłym roku, co kładę na karb peregrynacji miejskiej komunikacji. Czapla z nieskończoną cierpliwością pilnuje, żeby Rzeka płynęła we właściwą stronę, ignorując kobietę o biodrach umożliwiających atrybutom na wybujałe fantazje, choćby taniec w rytm kroków powodujący suchość w ustach – moich, nie czapli.


    Bo ja już tak mam, że idąc wzdłuż Rzeki generuję problemy nie tylko filozoficzne. Dziś zaintrygowała mnie deklinacja słowa DZIÓB, a dokładniej, czy dziób ptasi i okrętowy odmienia się identycznie. Oczywiście – wygenerowanie problemu, to zupełnie inna kategoria, niż jego rozwiązanie laickim umysłem, grunt, że zabrnąłem daleko poza zasieki kanonów gramatycznych. Piękna pani, z premedytacją przewymiarowana w obliczu potencjalnego głodu życie skaleczyło w bladą łydkę, a ja, pogrążony w zachwycie nad całokształtem widzenia, zapomniałem o bliskości sezonu na siniaczki, a mogłem tak wdzięcznie napocząć. Ech!

wtorek, 13 maja 2025

Bieli się blizną bielizna mielona na mieliźnie.

 

    Budzik podzielił poranek na kwanty, a każdy drobniejszy, pospieszny, rwący ku przyszłości, by zaniechać, kiedy jego chwila minie. Szpaler robinii kwitnących na różowo przygląda się straceńczej armii żmijowców rosnących w międzytorzu. Szpak wybrał suchą gałąź, traktując ją jak monstrualną wykałaczkę, o którą czyścił sobie dziób. Kopciuszek o rudym ogonku mimowolnie naśladuje bajkowego i spośród kurzu i piachu wybiera co bardziej jadalne fragmenty. Kozacy, zapewne nie wiedząc, upodobali sobie na nocne libacje bulwar, przy którym skromnie z boczku stoi sobie pomnik ofiar Wołynia. Dla nich, pewnie nieistotny detal, a mnie ogarnia trudny do uniknięcia niesmak.


    Jakiś graficiarz ozdobił elewację kościoła fioletową obserwacją filozoficzną: ZASZŁO SŁOŃCE. Być może sądził, że bez jego niemal boskiej interwencji rzecz nie udałaby się absolutnie. Przetykane czerwienią liści perukowca podolskiego białe rozety kwitnących kalin dają oczom wytchnienie, po rozmaitych widokach. Na przykład strój kolarski zawierający kask i kapcie. Albo japońska (sądząc po liczbie istot utrwalających obraz) wycieczka nagrywająca pasjonujący film z przejazdu tramwaju między cerkwią a mostem. Poniekąd – przejechanie mostu zabiera około trzech minut. Na piechotę ów most jest zdecydowanie krótszy i łatwo zejść poniżej minuty, nawet plując do Rzeki, czy podziwiając skrzata robiącego pranie.

poniedziałek, 12 maja 2025

Ekstrakt o świecie dwóch prędkości 23.

 

    Kobiety potrafiące zawrócić mi w głowie są zbyt mądre i świadome własnej atrakcyjności, żeby się zgodzić na „czarujący epizodzik”.


    Za to apetyt na wzajemność mają inne, których towarzystwa unikam nawet po spożyciu.


    W obliczu niekończącego się pasma nieskonsumowanych stosunków – zostałem solistą.

Opiłek – niewielkich gabarytów pijaczek.

 

    Starsza pani na widok kolejnego kościoła nerwowo sprawdza, czy ma głowę, pępek i dwa ramiona, mamrocząc przy tym coś nieżyczliwego. Kiedy akurat nie trafia się kolejne sacrum zerka na mnie z odrazą w 3D. Pożera mój humor, który najwyraźniej nie smakuje jej wcale. Musiałbym chyba być jak Melancholijny Karampuk, który w konkursie okazywania uczuć przedostatni byłby tylko wtedy, gdyby Śmierć wzięła udział w zawodach.


    Zieloność dojrzała już i okrzepła, szykując się na kanikułę. W parku, jak się okazuje, pod drzewami wypróżniają się nie tylko psy. Aż dziw, że ptaki wciąż trwają w koronach i przekrzykują się chwaląc dzień. Wstąpiłem na stare śmieci. Odwiedziłem modrzew drabiniasty, dwie katalpy najpiękniejsze w Mieście, wino wspinające się na wiekową szkołę dla artystów i moją ulubioną rzeźbę stojącą przed nią. Od pierwszego kopa dostała ode mnie imię – „Podzwonne mostu” i nazwa trzyma się mnie na tyle długo, że rzeźbę pokryła patyna. Albo raczej rdza.


    Przede mną rozpościerał się bulwar stanowiący ramę do obrazu z portretem dzielnicy Boga. Udatny obrazek, choć u złośliwych pewnie dorobiłby się epitetów, że kicz i tandeta. Na młodych lipach słońce gra w piekło-niebo, wywijając liście, to srebrną, to zieloną stroną. Czerwony kapturek spłowiał do malinowego różu i z papieroskiem w dłoni i GPS w komórce w drugiej wędruje do babuni na likierek ziołowy, albo zacny winiaczek. Zimno. Dziewczęta chowają dłonie w rękawy kurtek z kapturem. Mnie zaczepia nieźle ubrany gość pytaniem „przepraszam, zbieram jakieś drobne”, a kiedy odmówiłem podziękował. I ja, właśnie wtedy pomyślałem, że szukam grubych, ale też bez powodzenia. Wróble aromatyzują pękate brzuszki w czarnych bzach ćwierkając z zadowoleniem w zapachowej kąpieli. Samica Alfa, w czarnych rajtuzach i spódnicy kurczowo obejmującej jej krągłości z entuzjazmem wyposzczonego nastolatka, sprawdzała jakość parkowania obcych, bo przecież sama zaparkowała wręcz idealnie.

niedziela, 11 maja 2025

Ekstrakt promocyjno biznesowy.

 

    Sprzedam mech w puszkach i sosnowy aromat w sprayu, nieużywany materac z lnu i paproci, oraz pakiet wyselekcjonowanych dziesięciu nasion – zagadek. Na żądanie jadalnych, bądź nie, żeby kupiec miał niespodziankę, czy wyrośnie mu jałowiec,  czeremcha, a może dzikie poziomki?

Masz talerz masztalerzu?

 

    Gołąb (bo one tak mają) siadł na krawędzi dachu i zajął się gołębimi sprawami. Znaczy piórka czyścił, kupę zerżnął i zerkał w niebo, skąd manna poleci tego ranka. Przyleciał drugi, bardziej towarzyski i chciał się przygruchać, jednak trafił na mruka, który zawinął się i odfrunął w dal całkiem błękitną, jak egzotyczne oceany w reklamowych folderach. Towarzyski wkrótce opuścił dach – co będzie tak sam siedział, jak jakiś rozbitek. Pofrunął szukać gładkiej synogarlicy – ta to dopiero gruchać potrafi. I pohukiwać lepiej od puszczyka!


    Słońce pracowicie wybiela ściany usmarowane wczorajszym deszczem, ciemne i pełne zacieków. Tylko patrzeć, jak zalśnią w słońcu brylantową iskrą okien sypialni. W taki dzień można wszystko. Albo nic – jak kto woli.

sobota, 10 maja 2025

Stan w Stanach stanowi stanowcze standardy dlastatecznych staników na stanicach stoików.

 

    Kwitnące złotokapy przypominają gęste kiście słońcem wygrzanych winogron. Choć deszcz zaczyna kontrolować wodoodporność maluchów na placu zabaw życie tętni. Może dlatego, że dzieci, zamiast parasoli noszą różowe kaski, choćby przyszły bez roweru. Czyżby to nowa moda zabezpieczająca niedoskonale zarośnięte ciemiączka? W sklepie tematem przewodnim stają się mrówki, wzbudzając uczucia niezbyt przyjazne. Niby dużo nie jedzą, ale ich ruchliwość ciągnie głowę nie tam, gdzie się spodziewała. Jak bezgłośnie włączony telewizor przyciągają uwagę, nic nie robiąc sobie z octu, lawendy, czy olejków eterycznych.