wtorek, 18 listopada 2025

Włóczka, to nie mała wywłoka, ani też siostra włóczęgi.

 

    Ogary poszły w las, zostawiając szczeniaki w domu. Wiadomo, ogarek w sam raz dla diabła.


    W tramwaju skulony, zziębnięty wyraźnie Afrykańczyk zapoznaje się dopiero z tutejszym klimatem. Jeszcze nie klnie i nie mruczy pod nosem okropieństw z serca Afryki, ale empatyczni tubylcy już łączą się w bólu i solidarnie przywdziali czarne uniformy. Elektrociepłownia robi co może i aż krztusi się wydmuchując w niebo całe stada brudnobiałych baranków, ale wszystko na nic.


    Martwa pora sprawia, że tramwaj, kiedy się wreszcie zjawił, był dość mocno oblężony. Przejeżdżając skrzyżowanie, zostawił niewiele czasu na przejście krzyżówki, więc podbiegam, bo światło dojrzało już i całkiem nie zielonością mi po oczach świeci, a kierowcy warczą silnikami. Wraz ze mną jezdnię pokonuje kłusem młoda pani. Bezpieczni śmiejemy się jak psotne dzieci, a potem idziemy obok siebie gaworząc. Okazało się, że pani podobnie do mnie po osobach w tramwaju poznaje upływający czas i Nóżka jest dla niej w miarę stabilną wskazówką. A jeszcze później okazuje się baristką – tak! Tą tańczącą podczas układania krzesełek przed zakładem. Czyli też Stara Dobra Nieznajoma, choć dopiero teraz wyszło szydło z worka. Dzień w każdym razie stał się lepszym, a uśmiech nie boli mimo chłodu.

poniedziałek, 17 listopada 2025

Alfabet analfabety.

 

    Dzień zdawał się gasić wrażenia przed ich inicjacją. Wilgotny, posępny jak kat po pracy, chłodny. Chłód ponoć jest oznaką rozwagi i spokoju, choć to pewnie duże nadwyrężenie. W autobusie rodzina 2+2, dzieciaczki posłuszne, dokarmiające się w drodze, a kromka chleba w ich malutkich rączkach urasta do wielkiej uczty, na którą zbyt mało czasu, bo autobus, choć ociężale mija kolejne przystanki. Starzy Dobrzy Nieznajomi rozproszyli się, może zniechęcili do wyjścia z domów. Podróż wśród obcych o emocjach wciśniętych głęboko za paski była tylko marnowaniem czasu. Czarne ptaki okrążały coś, być może padlinę. Carne chmury okrążały Miasto.


    Wracając zachwycam się młodością, jeszcze nieokiełznaną, pełną pomysłów, niekoniecznie nadających się do realizacji, jednak entuzjazm zdaje się pokonywać granice niemożliwości. Nastolatki zdają się nie widzieć starszych, zajęci sobą i swoimi problemami, które koniecznie muszą rozwiązać sami. I słusznie. Starzy, co widać po skwaszonych minach nic dobrego nie osiągnęli, więc czemu sięgać po rady u przegranych?

sobota, 15 listopada 2025

Nim się pożegnał, to się przeżegnał.

 

    W Miasto mi się zachciało, a kaprysy spełniać trzeba. Szczególnie, gdy podpinkę z obowiązków noszą na sobie. Pustawo było, w widzenia nie obfitowało, niebo pominęło dzień i trwało w pół zmierzchu. Reklama baru mlecznego - kuchnia polska, spowodowała we mnie drobną frywolność. Wymyśliłem dla przybytku proste menu: pierogi ruskie, barszcz ukraiński, kołduny litewskie, placek po węgiersku, ryba po grecku, spaghetti bolognese.

Oko-wita oko-licznych.

 

    A kiedy na Narodowym gra reprezentacja Polski i rząd – podobno też polski zabrania wnosić narodowe flagi, to pojawia się niewygodne pytanie, czyj ten rząd tak naprawdę jest. Bo Kozakom gościnnie korzystającym z naszych stadionów nie zabraniał wnosić flag. Holendrom raczej też nie miał śmiałości odmówić. I wszystko z powodu paru słów, które Pan Premier i tak już słyszał? Donald matole, twój rząd rozwalą kibole skandowali na trybunach litewskich, a wcześniej podczas demonstracji kiboli wszystkich śląskich klubów w Katowicach, pojednanych niemożliwą zgodą na ten jeden spektakl. Więc może i lepiej, że nie oglądałem.

piątek, 14 listopada 2025

Włóczka, to nie mała wywłoka, ani też siostra włóczęgi.

 

    Poruszająca wiadomość o kobiecie wyzwolonej (ze spodni) zmieni mój światopogląd, kto wie, czy nie trwale. Zachwyt i zdjęcia nie do końca gołej de zdominowały wydarzenie. No, chyba, że wydarzeniem było owo wyzwolenie. Gratulacje dla zwycięzcy.


    Rozćwierkana ciemność wymienia się ciepłymi ploteczkami. Chwilowe blondynki wysyłają wzrok na zwiad i penetrują gęste od chmur niebo, licząc, że coś z niego uda się wyłuskać i dzień nie będzie do końca ponurym. Samochody grzęzną w karnym szyku i ich tylne światła migocą, jak podwójny sznur korali. Nieliczne spódniczki występują w asyście grubych rajtuz, a ostatnie krótkie spodenki stanowią chyba demonstrację zuchwałości samczej. Wzrok Nóżki sprowadza mnie na ziemię. On już wie, że spóźniony haniebnie podążam (a raczej maszeruję, bo podążają bohaterowie, ci sami, co potrafią kroczyć i rzeczyć – nie tylko zło) gdzie zwykłem w tygodniu wędrować.


    Idę więc nieco żwawiej i usiłuję nie dać się ogłupić ideom, sugerującym bym płacił blikiem-klikiem-okiem-kwikiem, wszystkim, tylko nie banknotem, któremu nie pomoże nawet nazwanie go oldskulowym, czy wintydż, bo już ma doklejoną łatkę lamusa. Oszczędzanie przez wydawanie, kupowanie dla samej przyjemności kupowania, mnożenie stanu posiadania przedmiotów, których nigdy dość, bo jutro nowe, lepsze, bardziejsze, w trzyDe, albo czteryKa, może nawet w pięćGie, byle nie w trzyszóstki, albo w siedmioksiąg, bo kto w epoce rolek czytałby tak opasłe dzieło? Chyba tylko reżyser kolejnej sagi o czarodziejach i barbarzyńcach.


    W otwartym oknie stoi kompaktowy kulturysta z obnażonym torsem i studzi mięśnie nadwyrężone niewątpliwie intensywnym treningiem, może lekkoatletycznym (4x100 z zagrychą). Śliwa wiśniowa gra w Go z bożodrzewem i (moim zdaniem) zdecydowanie prowadzi w pojedynku. Na miejscu bożodrzewu poddałbym partię.


    Trzy gwiazdy, a każda w leginsach innej barwy prezentowały srom w pełnej palecie barw, a ja, jak to zwykle bywa rozpuściłem myśli, by pognały naprzód w nieznane i powiłem koncepcję, aby takie damy pozowały malarzom, choćby tym początkującym. Gdy nie trzeba się rozbierać (tak do gołej skóry), może i stres i wstyd będą mniejsze? Jeśli wstyd jest uczuciem nadal znanym. Obraz, który osiadł na mnie, to pomalowana na niebiesko kobieta, której farbki robiły za cały strój i trzeba było wytężyć wzrok, by dostrzec nagość.


    W drodze powrotnej podziwiam starszego gościa z brodą narychtowaną akurat na Mikołajki. Jechał i gawędził z młódką, której nogi nie mogły sobie miejsca znaleźć z wrażenia. A to się przydeptywała, a to supłała w warkocze. Mikołaj nowoczesny – zamiast wora miał plecak, a na karku wisiały mu słuchawki do odsłuchu stereo, żeby życzenia docierały dwoma kanałami do serduszka Świętego. Gdy wysiadał, plecakiem o mało nie pozbawił głów dwie nastolatki. Szczęściem były czujne i miały refleks.


    W jego miejsce wsiadła młoda dziewczyna, która gdy tylko zajęła miejsce ułożyła nogi w szeroki X i usiłowała przekonać kończyny, że prawa powinna być lewą, bo tak chce. Podśmiewałem się, bo wykrok skrzyżny był tak obszerny, że ciężko było koło niej stać. Obładowana bagażami kobieta (torba na ramieniu i waliza na kółkach) wolna rękę niosła pieska. Zamiast go puścić na smyczy, niosła jak kolejny bagaż.

Ani-Ela, Ani-ta. Mara?

 

    Wróżba Na Dzień Dobry zdążyła na swój autobus, jednak na węźle komunikacyjnym poczekała na przesiadkę, żebym miał lepszy dzień. W przedświcie ludzie obżerają się maszerując ku codziennościom, jakby sny mieli gęste, ciężkie i energochłonne. Słońce wyzłaca okna śpiących jeszcze kamienic i nadaje głębi cegłom wspinającym się na kościelną wieżę. Kominy dyszą gęstą pianą, by ciepło popłynęło na blokowiska.


    Motorniczy zapadł na jesienną zadumę i zatrzymał tramwaj na moście, by podziwiać Ostrów Tumski, Rzekę i młyn rozkraczony nad nitką wody. Ja podziwiałem instalację, którą nazwałem balkonem samobójców. Podwieszone za oknami (nie drzwiami) konstrukcje mają z grubsza metr kwadratowy i balustrady z dwóch stron, a od Rzeki pozbawione są zabezpieczeń. Może kiedyś spuszczano tamtędy mąkę, względnie wciągano worki ze zbożem, ale dziś?


    Nic to, podziwiamy, bo to lepsze niż gapić się na biurowiec UPS, Google czy innego giganta. Wiatr postrącał z młodych lip liście, ale zostawił owoce. Podobnie postąpił z rajskimi jabłoniami, klonami i katalpami. Mądrość natury na pewno ma w tym ukryty cel, niezbyt oczywisty dla spieszących w niewolę ludzi. Strój na jesień? Biustonosz i kurtka, względnie kożuszek. Chłopak wsiadający do autobusu z dziewczyną żegnał się z Indianinem, obściskując go i całując, więc może dziewczyna to jedynie alibi dla bardziej pruderyjnych.

środa, 12 listopada 2025

Witek wita, Żenia żeni w barze Bartka i Barbarę.

 

    Blade rozstępy na nocnym niebie usiłuje połatać samotny maszt antenowy. Autobus pusty od starych dobrych nieznajomych przemierza rutynową ścieżkę ku codzienności. Kościelna wieża udrapowana klamrą geometrii rusztowań budowlanych zdaje się być więźniem ludzkiej zachłanności. Nad starówką niebem smużą się chmury wstęgowe posiane przez samoloty nim brzask zdążył je zaróżowić.


    Nie do końca wiedziała o co chodzi z tą całą kobiecością, jak korzystać z atrybutów i jak działają, ale już była ubrana-rozebrana, jakby wabiła ciałem i to nie od wczoraj. Gość wyglądający na istotę z sąsiedniego kontynentu czekał na tramwaj malując obraz kobiety drobnym pędzlem nabierając farb z malutkich pojemniczków. Z bramy wybiegły dwie roześmiane nastolatki i otrzepywały się jakoś tak, jakby ich biusty oblazły mrówki.

poniedziałek, 10 listopada 2025

Zjawiła się zjawia i powiła zjawisko.

 

    Mgła zagląda wierzbom pod sukienki i oblizuje im kolanka. Małe pieski drepcą na paluszkach, bo chodniki mokre. Ludzie z plecakami, albo walizami w zależności od celu jadą albo może wracają. Zerkam na samochód o tak dojrzale żółtym kolorze, że aż prosi się, by go ukraść i chwalić się tą optymistyczną barwą. Kobiety ubrane tak, jakby chciały bez słów opowiedzieć, jak wyglądają po zdjęciu tekstyliów. A może nawet ubrane wyłącznie dlatego, że (jak mniemają) w tych ciuszkach wyglądają lepiej niż nago. Więc pchają urodę w obcisłości, a dekoltom pozwalają rozrastać się bez umiaru, a technologia sprawia, że toto jakoś trzyma się ciała i nagość byłaby już jedynie wulgarnym dopełnieniem.


    Czy kabaretki z dziurami to już eskalacja i ekshibicjonizm? Patrzę na dziewczę mające wytatuowane goździki na bicepsach i podsłuchujące eter przez słuchawki. Oczy i ciało ma zajęte, więc nie przeszkadzam i odwracając wzrok natykam na inną, przygryzającą dolną wargę, a skrzące oczy wlepione w siedzącego obok chłopca udają, że nie widzą, jak jego dłonie nabierają śmiałości. Nie moja rzeka szumi mi przez chwilę, a nad nią chłop z puszką piwa – medytuje, albo przelicza przepływające ryby.


    Pani konduktor, śliczna jak ze snu sprawdza bilety udając, że nie dostrzega skanujących jej sylwetkę oczu męskich i chłopięcych. Gdzieś w trakcie przypominam sobie spostrzeżenie z poranka. Po co są nabijane wiekami płyty chodnikowe, albo te, z wystającymi pasami żebrowań? Dla niewidomych. To są krawężniki, wzdłuż których można iść, niewygodnie, bo pod kątem prostym, ale z zaufaniem, że nie zabłądzi się tam, gdzie nie trzeba. Widziałem panią, która taką ścieżką poznawała nowe otoczenie bez asysty.

sobota, 8 listopada 2025

Instynkty.

 

    Szliśmy wąską, skalną półką. Dzień miał się ku końcowi i wszyscy byliśmy mocno zmęczeni. W pionie trzymała nas świadomość, że już niedaleko do celu. Idąca za mną dziewczyna, choć dzielnie nie przyznawała się, miała dość i coraz śmielej chwytała mnie za kurtkę, albo szukała dłoni, żeby tym iluzorycznym wsparciem podeprzeć nadwątlone siły. Przede mną szedł chyba najsilniejszy z nas. Niewiele mówił, ale teren znał i prowadził pewnie. Zostało nam do pokonania ostatnie przewężenie, na które wchodziliśmy ostrożnie. Raptem kilkadziesiąt metrów dzieliło nas od wygodnego i szerokiego traktu turystycznego wiodącego do schroniska. Dziewczyna chyba tylko dlatego nie upadła jeszcze na duchu, mimo że ciało ledwie mieściło się na tej półce i o komforcie, czy cieszeniu się krajobrazem mowy być nie mogło.

    - Jeszcze chwila skupienia – idący przodem odwrócił się na moment i uśmiechał się – ostatni trudny fragment i jesteśmy w domu. Już czuję jak pachnie bigos, a i kapka grzańca przyda się po takim spacerze. Co?


    Nim skończył mówić omsknęła mu się noga. Poleciały daleko w dół drobne kamyczki, a on stracił równowagę i otchłań wezwała go do siebie. Dobry humor zbladł natychmiast i twarz okryło przerażenie. Ciało wychylone poza granicę równowagi wiedziało już, że nie ma dla niego ratunku, a mimo to zdążył wyciągnąć do mnie rękę. Odruchowo chciałem ją łapać, ale strach mnie sparaliżował. Strach? Nieprawda. Nie miałem odwagi się przyznać nawet przed sobą, że na widok jego wyciągniętej ręki myśl pomknęła jak błyskawica – podam mu rękę, a on waży z dziewięćdziesiąt kilo, szarpnie mocno, polecę za nim i ta biedna dziewczyna z tyłu, trzymająca się mnie raczej kurczowo, zanim się zorientuje też będzie w drodze na dół, bo nie puści wystarczająco szybko. Zabiję nas. Mnie i ją, jeśli teraz wyciągnę rękę. Nie wyciągnąłem. Patrzyłem jak spada w przepaść, jego oczy wykrzywione nagłą nienawiścią i krzyk rozpaczy, bezradności i przerażenia tłukł się echami po wszystkich wierzchołkach. Potworność.


    - Dlaczego, dlaczego go nie złapałeś – dziewczyna dostała histerii i szarpała mnie za kurtkę – mogłeś go uratować, a tylko patrzyłeś jak spada draniu!


    - Uspokój się – grobowym głosem osadziłem ją w miejscu – Nie mogłem mu pomóc. Gdybym podał mu rękę, teraz bylibyśmy we trójkę na dole. Więc zamilcz i ciesz się, że nie zginęliśmy. A z tym widokiem będziemy musieli żyć do końca świata. Ja będę musiał. Więc, jeśli łaska, przestań się drzeć, bo został nam jeszcze kawałek, zanim będziemy bezpieczni. Musisz się opanować i iść. Nie możemy tu zostać na noc, ani wrócić. Z tyłu zostawiliśmy znacznie więcej, niż zostało. Więc otrzyj piękny nosek, te wielkie oczy i chodź, póki cokolwiek widać. Płakać będziemy dopiero na szlaku.

piątek, 7 listopada 2025

Duma nie dumanie.



    Na czternastej stronie listopadowej Gazety Rawickiej pojawił się artykuł na temat konkursu literackiego wraz z moim (zwycięskim) opowiadaniem.